Są tacy ludzie niewegetarianie (a może wegetarianie także), którym nie podoba się nadawanie potrawom wege nazw potraw typowo mięsnych. Mierzi ich "ryba po grecku bez ryby", "smalec z fasoli", "mielony z soi" itp. (patrz: wywiad Marty Dymek autorki Jadłonomii w metro warszawa oraz komentarze pod wywiadem). Nie mówiąc już o tym, że niektórzy zjadacze zwierząt mają naprawdę ogromny problem z ludźmi, którzy tego nie robią. Otóż rozumiem, że część naszego społeczeństwa zawsze wie lepiej, jak inni mają żyć, w co wierzyć i jak się zachowywać, ale żeby zaglądać im do garnków, szydzić z tego, co jedzą i zżymać się na kulinarne nazewnictwo?! Nie wiem po prostu czym takie zachowanie wytłumaczyć... nieciekawym własnym życiem, poczuciem wyższości, nudą, ciągłym pielęgnowaniem w sobie nienawiści do innych ....a może tym, że ich dieta to głównie buła z kiełbasą, schabowy na obiad i tak w kółko.
Mnie w każdym razie jest absolutnie obojętne, czy ktoś powie "flaczki z boczniaków" czy "zupa z boczniaków", trzeba natomiast zauważyć, że niektórzy wegetarianie lub weganie zrezygnowali z jedzenia zwierząt np. z przyczyn etycznych i brakuje im niektórych mięsnych smaków, dlatego nazwa "flaczki z boczniaków" to dla nich sygnał, że być może właśnie w tym przepisie udało się ten utracony smak po części odtworzyć.
Po tak długim wstępie pozostało mi już tylko napisać - właśnie dziś brakuje mi smaku paprykarza szczecińskiego :) A co, nie może?